Po wczesnym śniadaniu zapakowaliśmy się do naszego busika i popędziliśmy w kierunku Jodhpuru. Trzeba przyznać, że podróżowanie po wyboistych drogach, o ile są w ogóle, jest wstrząsającym przeżyciem, a kobietom polecam ubieranie bielizny sportowej. Jednakże nie zamieniłabym autobusu na pociąg ani samolot, gdyż szkoda by mi było mijających za szybą widoków. Tu zaczyna się prawdziwe życie, ludzie pracujący w polu, zbierający plony, powożący wielbłądy oraz wszechobecne bydło i kozy pozwalają na posmakowanie prawdziwych Indii. Po kliku godzinach potrząsania i kiwania dostaliśmy do punktu pośredniego, do dźinijskiej świątyni w Ranakpurze poświęconej Adinathowi, pierwszemu nauczycielowi. Całość zbudowana jest z bardzo bogato rzeźbionego białego marmuru a wnętrze zdobią 1444 kolumny, każda innego projektu u i o odmiennym wyglądzie. Gdzie niegdzie wkradały się w rzeźbienia także figurki twórców oraz innych ważnych person. Wejście do tej świątyni, jak i do większości jest dozwolone wyłącznie na boso, z zakrytymi ramionami oraz spodniami o długości poniżej kolan. W razie zapomnienia takowego, obsługa z wielką chęcią wyposaża w bardzo gustowne różowe kitelki.
Świątynia przepiękna, pełna marmurowych zdobień i figur, bardzo przestrzenna a jednocześnie zwarta. Warto poprosić o przewodnictwo jednego z księży (ubrani na żółto-pomarańczowo), który także opowie ciekawą historię budowli.
Po kolejnych wybojach dotarliśmy do Dźodhpuru. To potężne miasto otoczone piaskowymi murami i królującym ponad nim Fortem Mehgrangarh budzi respekt i podziw. Zwie się je również „Niebieskim Miastem", ze względu na wszechogarniający błękit domów, które nie tylko na zewnątrz, ale i w środku pomalowane są na niebiesko ku czci Wioska Plemienia Bisznoinajwyższego Boga Shivy.
Sam fort, posępnie spoglądający na nas z góry, po mimo swej srogości mieści wspaniałe skarby, takie jak Pałac Perłowy (Moti Mahal) i Pałac Kwiatów (Phul Mahal), dumnie pokazujące wspaniałe malowidła i zdobienia.
Po mimo palącego upału nie poddaliśmy się i po przeprawie na drugą stronę wzgórza dotarliśmy do Jaswant Thanda, królewskiego krematorium i jednocześnie mauzoleum. Przy szóstej bramie obronnej zespołu znajdują się odciski dłoni królowych, żon Dźaswanta Singha II, które popełniły samobójstwo poprzez podpalenie („sati") na grobie męża.
To, co jednak na zawsze pozostanie najgłębiej w naszej pamięci, to wizyta w dwóch wioskach plemion Bisznoi i Braminów. Te dwa plemiona, dość szeroko reprezentowane na terenie całych Indii żyją w sposób niezmienny od setek lat.
Zawsze w zgodzie ze zwierzętami i przyrodą mieszkają Bisznoi. Wszystko, co ich otacza jest przyjazne dla innych żywych stworzeń a sami mieszkańcy, żyjący bardzo skromnie po kilka rodzin w osadzie, robią wszystko by im pomóc.
Innych wrażeń dostarcza ceremonia Opium odgrywana każdego wieczoru w sąsiedniej wiosce, zamieszkiwanej przez plemię Braminów. Trzech Starszych siadając w półkolu przygotowują relaksujący napar by następnie wypić go bezpośrednio z dłoni mistrza ceremonii. Bez obaw, zawartość opium w wywarze to nie więcej niż 20%. Warto spróbować, zwłaszcza, że gospodarze chętnie częstują.
Po takich wrażeniach musieliśmy udać się na spoczynek, by następnego ranka wyruszyć w dalszą podróż, tym razem w Dźajpuru.
wiecej na moim blogu http://747.pl/poradnik-podroznika/